środa, 28 grudnia 2011

Firebirds "Harry" - gdzie dzisiaj w radiu szukać takiego rodzimego pop-rocka

Jak nie przepadam za markowymi alkoholami, tak przy tym kawałku mogę widzieć siebie gdzieś w pokoju hotelowym, ze szklanką whisky, przy wolno płynącej nucie z głośnika.
Kiedy w 1996 roku „Harry” był oblegany w stacjach radiowych i długo dokował na pierwszych miejscach list przebojów, to miało się trochę lat mniej a nawet włosów więcej (nie to, że dłuższe ale gęstsze). Tyle, że wówczas wstydem było przyznać amatorowi skórzanych ramon, aby słuchać takiego popu jak Firebirds, jeśli na kolumny przyjąć można było tylko Illusion, Kult, Ploretaryat czy inne rockowe historie. A Firebirds był wtedy wszędzie, jeszcze pamiętam ten klip jak wracało się ze szkoły i oglądało program muzyczny „Clipol” coś koło piętnastej, czy „30 ton” w niedzielę i „Muzyczną Jedynkę” z Arturem Orzechem jako prowadzącym, który był sporym fanem zespołu podobno, co też przekładało się na częstotliwość pojawiania Firebirds w tym programie.
      A tak... dzisiaj jak tego Firebirds słucham, to pytam gdzie się znajdują teraz takie kawałki o takich tekstach i takim brzmieniu? Jeżeli wtedy to był czysty pop, czy jakby wtedy nazwał że radiowa papka, to w tym momencie zespół Firebirds przy dzisiejszych popowych radiowych masówkach staje się wręcz kulturą dobijającą w stronę wysokiej. Dziś by to była muzyka nie tyle masowa, co raczej ambitna wśród popularnej.
      Do tego utworu świetnie został zgrany teledysk. Idealnie, wolno sącząca się muza z akordeonu przy odpowiednio dobranym obrazie. Tekst tutaj kapie krwią a przed nami ukazuje się klimat jak z Lynchowskiego miasteczka „Twin Peaks” w tle teledysku, mieszający się z klimatem Chicago czasów Capone wyłaniającym się z komiksowych kartek. 
Joanna Prykowska jak w klimacie z 'Twin Peaks'
      Wracając do „Twin Peaks”, te czerwone kotary plus zimne światło padające na wokalistkę, to wszystko przypomina klimat z tego serialu gdy pojawiają się tam sceny w pokoju z czerwoną kotarą i chodzącym tam karłem a wszystko polane w sosie z odpowienią muzą w tle. Cały teledysk, u mnie tworzy obraz zimnego pokoju hotelowego z przyjaciółką w osobie szklanki whisky. A wszystko oklejone ponurym światłem, gdzieś w motelu, w połowie drogi dajmy na to do Ohio.

Dzisiaj raczej nic nie wskazuje aby Firebirds miało się reaktywować. Tylko im więcej czasu mija od ich końca, tak to widać dopiero teraz ile główna scena straciła, a w szczególności wybitną wokalistkę Joannę Prykowską, która oprócz nieprzeciętnej urody sama pisała swoje teksty plus charakterystyczny, mocny głos. Z tego co czytałem, nie wróciła do śpiewania zawodowo, robiła różne projekty muzyczne, ale to już nie na większą skale (np. piosenki Nicka Cave’a). Z tego co wiem, że jest anglistką, wyjechała swego czasu do Anglii, a muzyka dzisiaj nie jest jej pewnie głównym  zawodem. Czasami można Joannę spotkać na koncercie w jakimś klubie śpiewającą solowo, ale wiadomo, to już nie ta skala popularności  co z Firebirds. Tylko czy zawsze to, ma nam chodzić o ilość? Na pewno nie, jeśli chodzi o tą wokalistkę.

Można by zapytać, czemu taki zespół nie istnieje na rynku, skoro tak dobrze było, czemu tak nagle wszystko wyparowało. Pewnie był to splot różnych zdarzeń, ale jednym z nich było to, że zespół nie był taką marketingową muzyczną plasteliną, którą wytwórnia mogła sobie dowolnie formować. Taki obraz zespołu wytwórnia Izabelin pewnie długo chciała mieć, a na pewno w czasach ogromnego sukcesu płyty „Kolory”, kiedy to zainwestowane spore pieniądze w promocje płyty zwróciły się z nawiązką.
   A chodziło mniej więcej o to, że Katarzyna Kanclerz, która opiekowała się zespołem w wytwórni , chciała mieć swój zespół, który będzie przeciwwagą dla Varius Manx i pewnie o to tam też zgrzyty poszły. Czego efektem było mniej więcej to, że ostatnia płyta zespołu „Trans” nie miała już takiej promocji. Tak to skomentował jeden z członków zespołu Tomek Siembida:

To jest, albo nie jest, nie wiem, tajemnica poliszynela, ze Szanowna Pani Kanclerz wypatrzyla nas sobie, bo chciala koniecznie przeciwwagi dla... Varius Manx... tak! takie byly przeslanki jej dzialania. Niestety zabraklo jej dociekliwosci, zeby dociec, ze jestesmy z zupelnie innej gliny. Ze nie nadajemy sie na konfekcje muzyczna. Ze inne sa nasze wzorce, korzenie, patrzenie i czucie muzyki. Ze nie bardzo da sie nas ulozyc tak jak by to sobie niektorzy wyobrazali. Ale wpakowala w Kolory mase pieniedzy, i jakis tam efekt zostal osiagniety. Moze niektorych rozczaruje, ale to tak niestety dziala. W branzy tzw. pop-rockowej w 80-90% miejsce na liscie jest proporcja ilosci zainwestowanych pieniedzy. Widzialem w kilku watkach, ze Trans... tez mial tam jakas swoja promoce. Moze i mial, ale wynikajaca wylacznie z sily rozpedu kilku osob i stacji, ktore nas po prostu lubily, i gdzies za ta otoczka, czasami troche sztuczna, wyczuwalo nasze korzenie, ktore im akurat pasowaly. Polygram (teraz Universal) nie wydal na promocje nawet zlotowki. Postawili na nas krzyzyk, i tyle. Lacznie z pozniejszym "przemieleniem" wyprodukowanych plyt. Woleli je zutylizowac niz trzymac na stocku, co kosztuje... Smutne... Smutne jest tez to, ze kompletnie zepsuli takze nas….
  
   Owszem, „Trans” była puszczana w radiu, ale to już bardziej z rozpędu niż z planowanej promocji przez wytwórnię. Możliwe też to, że zespół w tym momencie parę złych posunięć popełnił sam, możliwe że skórę mięli za mało grubą na pewne ciosy.
      Koniec, na płycie „Trans” historia Firebirds się kończy. Wytwórnia odcięła kupony, posprzątała po sobie, a zespół się rozpada. Sporo było w tym okresie takich dwupłytowych kapel, że pierwsza płyta spory sukces, druga nagrana zaraz po niej przy oszołomionym zespole jeszcze z poprzedniej płyty i klapa, a do trzeciej płyty zespół już nie istnieje a przynajmniej wytwórnia ‘ukochanego’ zespołu już nie widzi. Najbardziej tutaj szkoda wokalistki Joanny Prykowskiej, że nie znalazł się wtedy mądry producent, który pociągnąłby z nią nowy projekt, bo jej głos plus teksty pisane przez nią tworzą swój klimat. W szczególności tekstom warto się przyjrzeć , duża część to historie gdzie trup słania się gęsto a i tak tygodniami mogą na pierwszych miejscach siedzieć. W końcu dużo słodkiego w nich nie znajdziemy  jak w powyższym „Harrym”. Tu właśnie jest cała sztuka, aby słodko nie było a słuchacz chciał mieć krwawą historię na pierwszym miejscu list przebojów.

FACEBOOK https://web.facebook.com/Rock-Czasami-Przykurzony-183782765011619/



sobota, 24 grudnia 2011

Rolling Stones na koncercie w Polsce. Kongresowa 1967 rok cz.2



-         Dlaczego oni tak pili, jak przyjeżdżali do Polski?
- Bo to była jedyna rzecz, którą można wtedy było robić w Polsce. Napić się.
                                                                 Polityka, rozmowa z Markiem Karewiczem
 Polska Kronika Filmowa :)
   Na drugi dzień każdy pewnie ze Stonesów czuł jakby głowę mu przejechał walec z napisem ‘Zemsta Stalina’. Chyba pierwszy raz, albo dawno nie pamiętali takiego kaca, bo w końcu zupełnie inaczej głowa na drugi dzień zachowywałaby się po drinkach tequilowych czy po znanej każdemu whisky z colą.
Cóż... rozmieniać się na drobne nie ma co, trzeba do roboty się wziąć bo dzisiaj zagrać musimy dwa koncerty, jeden o 18 drugi o 20 a połowa dnia już pewnie za pasem.

Radzieckie kontakty

   Wszystko szło gładko i w miarę bez większych komplikacji (może z trochę z cięższymi głowami), na scenie rutynowo podłączamy sprzęt jak należy, do momentu aż Brian Jones podłącza swoje organy marki Vox. Chłopak popatrzył na kontakty w ścianie i stwierdził, że mają taki sam kształt jak mają np. w Stanach, czyli przełączył wszystko na 110V a nie jak należy na 220V. I było słychać tylko delikatne ppssssss.... Koniec.
   Sprzętu już nie ma, spalony, do koncertu zostało może dwie, może jedna godzina, a najbliższy sklep w Warszawie ze sprzętem gdzie zakupić takowy sprzęt by można powstanie za jakieś trzydzieści lat (pewnie taksówkę można by było wysłać i jeszcze lepsze kupić). Tak to radziecka technika skutecznie zawalczyła ze 
 Brian i jego melotron
zgnitą kulturą zachodu (bo właśnie w Pałacu Kultury te kontakty były radzieckiej produkcji i wyglądały deko inaczej.Czy są takie do dzisiaj, nie wiem). Na szczęście przed Stonesami jako support zapowiadali się Czerwono-Czarni od których taki sprzęt można by było pożyczyć. Więc Marek Karewicz (był fotografem tej imprezy jak również opiekunem zespołu) przedstawia sytuacje liderowi zespołu Czerwono-Czarnych co i jak, że potrzeba Stonesom właśnie ich sprzętu. Rysiek Poznakowski zgadza się bez problemu, tylko pod jednym warunkiem, przyjdzie tutaj i poprosi mnie osobiście Jagger. Musiało to wyglądać mniej więcej tak:
-          no dobra stary, ale co ty mu powiesz, jak ty nie mówisz nic po angielsku, jak z nim pogadasz?
-          Powiem ‘YES’!!!
   I jak powiedzieli, tak się stało, Nasze chłopaki ratują Brytyjczyków. A nie grali na byle czym wtedy, bo to był niedawno kupowany NRD-owski sprzęt (czyli dla bloku wschodniego to taka jakby Japonia była jeśli chodzi o technikę) marki ‘Vermona’. W podziękowaniu Rolling Stonesi dają Czerwono-Czarnym ‘fuz’ do gitary, a jak na tamte czasy to dopiero było cudo które wchodziło na rynek.
   Taki mały szczegół jeszcze, te organy Jonesa to nie organy, tylko fachowo się to zwało Melotron, a zazwyczaj piszą, że Brian grał na organach. Niby tak, ale dokładniej to Melotron, chociaż zupełnie nie wiem w czym między nimi różnica.
 Dziś dziadki opowiadają swoim wnukom - patrz to twój dziadek

Bilety po 40 i 70 złociszy

   Kupić tej przyjemności obywatelu to już sobie raczej nie mogłeś, to był towar mocno reglamentowany, bilety poszły dla wzorowych kacyków i ich rodzin i do zakładów pracy dla aktywu. Czy jak zwał tak zwał, po prostu biletów na rynku nie było. A dzisiaj, znowu jakby policzyć wszystkich ‘fanów’ Stonesów, którzy się przyznają do tego że w Kongresowej wymachiwali marynarami bądź piszczeli tupiąc trzewikami, trzeba by zbudować jeszcze z cztery kongresowe aby ich wszystkich pomieścić. Oficjalnie w sali jest 2500 miejsc, maksymalnie mogło wejść około pięciu tysięcy (przynajmniej tyle wejdzie za parę lat na Erica Claptona). W pierwszych rzędach siedzieli oficiele partii i tym podobne historie, ale długo nie zagrzali miejsca, bo po tym jak Jagger wypiął do nich tyłek poszli sobie, co jest podobno uchwycone na jakimś zdjęciu.
Nagłośnienie było fatalne, krzyk, pisk, wrzask i bolące głowy muzyków dawały efekt tego taki, że od strony technicznej były to prawdopodobnie najgorsze dwa koncerty na całej trasie. Tyle, że nie o to w tym wszystkim tutaj chodziło. Trzeba popatrzeć na to tak - w świecie Gomółki ląduje takie zjawisko z kosmosu jak Stonesi, to można jednynie przyrównać do tego jakby u Amerykanów wylądowali wtedy kosmici i wtedy może podobna by waga zdarzenia była.
      Rolling Stones wtedy w Kongresowej to nawet nie koncert, to bardziej otwarcie przez nich okna na świat dla naszej muzyki. W końcu byli na tym koncercie też nasi artyści rock&rollowcy, którzy zobaczyli, że tak jak my gramy, na świecie się już nie gra. U nas rockman na scenie, to miły chłopak uśmiechnięty w wypastowanych butach i z pomadą we włosach. A tutaj mamy gromadę chłopaków ubranych w porozciągane kolorowe ciuchy, ruszający się swobodnie w każdą stronę sceny, no i Mick... Tego jeszcze tutaj świat nie widział, takiego wokalisty o ruchach dzikusa na scenie.
 „...dziewczyna rzuca na scenę Jaggerowi goździka, gwiazdor to zauważa, podnosi go, przeżuwa i wypluwa w stronę sceny...”
Po tym koncercie nic już nie będzie takie samo, przynajmniej kropla zaczyna drążyć powoli toczący się kamień zwany polską muzyką rozrywkową.

Koncert zostaje zarejestrowany, tylko gdzie on dziś jest.

   Oto jest pytanie, bo trzy kamery rejestrowały występ. I nie ma go w żadnych archiwach ani tym podobnych miejscach. Historia jest podobno taka, że po latach ktoś z Anglii wykupił od TVP te taśmy i prawdopodobnie byli to sami Stonesi. Może po latach ujrzymy ten 'wstydliwy' dla samych Stonesów od strony technicznej występ, ale jakże dla nas ważny. Tak samo masa jest zdjęć robionych przez tajniaków z SB, na dziś dzień niedostępnych leżących w archiwach IPN. A tego to nie rozumiem zbytnio, bo zdjęcia muszą być ciekawe a nikomu krzywdy zrobić chyba nie mogą.

Stonesi jak ‘koń trojański’ zachodu

   Wtedy czasy nie były ciekawe jeśli chodzi o napięcie pomiędzy wschodem a zachodem, kryzys kubański był już blisko i tym podobne historie. Tylko żadnym politykom ani im działaniom nie udało się jeszcze tego zrobić co Stonesi zrobili w naszej stolicy. A pierwszy raz, po tej stronie muru, zespół rockowy wywołał zamieszki na ulicach. Informacja, że Stonesi będą grać rozeszła się z prędkością błyskawicy. Tysiące ludzi od rana zbierało się pod Pałacem Kultury z nadzieją dostania biletów. Do tego zaangażowano tysiące milicji, ormo i tym podobnej paści. Gotowe były oddziały konne, wozy z armatkami wodnymi i wozy pancerne. Tak to opisywał magazyn ‘New Musical Express’:
„...Na zewnątrz Pałacu Kultury obserwowa­łem 10 tysięcy oszalałych fanów, w którym niepokój tłumu osiągnął kulminację, kiedy nadeszła godzina 20 i rozpoczął się drugi koncert. Dwa albo trzy tysiące nastolatków próbowało sforsować olbrzymią, żelazną bramę, żeby dostać się do środka. Widziałem, jak dowodzący wezwali do zajęcia pozycji dwa duże wozy pancerne – wspomagała je armatka wodna. Zanosiło się na to, że do rozpędzenia demonstrantów zostanie użyta woda. Całości dopełniała kompania żołnierzy w stalowych hełmach, uzbro­jonych w pistolety półautomatyczne. Towarzyszyły im psy. Milicja i oddziały woj­skowe wystrzeliły w tłum granaty łzawiące...”

Walizka pieniędzy i nowa wódka o nazwie ‘stonesówka’

   Bill Wyman zauważył jedną rzecz po uregulowaniu rachunku, że wynosił tyle samo co ich honorarium. Na sam koniec przyszedł facet z walizką a w środku było 600 tysięcy złotych. Ktoś z chłopaków zapytał co można za to kupić, bo inaczej co w końcu mięli z tym zrobić wioząc do Londynu. Charlie powiedział ‘kup wódkę’.
Tak za te pieniądze można było kupić jej wagon, i jak postanowiono tak zrobiono. Ten wagon po czasie dopłynął do składu celnego gdzieś pewnie pod Londynem. Tylko mały szczegół, trzeba było zapłacić za tę wódkę cło. Tak w momencie Stonesom się wódki odechciało z Polski i wagon wrócił do nas. Inaczej... właścicielem w tym momencie tej gorzały została nasza agencja koncertowa Pagart (organizator tego koncertu), która zapłaciłą tą walizkę jakże ‘cennych’ na zachodzie nominałów.
I tak The Rolling Stones przyczyniło się do tego, że przez dłuuuugie lata można było usłyszeć na korytarzach Pagartu czasami ‘idziesz na stonesówkę?’

Płyty obywatelu zbieraj na ulicy

prawdopodobnie wyrzucali tego singla z samochodu naszym dzieciakom

   Po koncercie chłopaki dowiedzieli się od swojego menażera, że tysiące dzieciaków szaleją na zewnatrz a milicja próbuje ich uspokajać armatkami wodnymi. Stąd chłopaki wracając do hotelu, wzięli do auta parę pudełek płyt i kiedy widzieli jakąś grupkę młodych, tak wyrzucali przez okno im jakże cenne krążki (tylko jedne źródła podają, że tą historię Jagger sobie wymyślił w jednym wywiadów dla zachodnich gazet). Dzięki temu miało być im lżej na duszy.
Tak kończy się ich misja krzewienia rocka w socjalizmie , jutro już grali z Zurychu.
 do zobaczenia Polsko (po środku idzie chyba Stu, inaczej szósty Stones, podobno nie byl jako oficjalny członek zespołu bo... no nie byl piękny, grał na klawiszach i był też jako kierowca/techniczny

Tiiimmeeee is on rock side. Yes it is.

wtorek, 20 grudnia 2011

Rolling Stones na koncercie w Polsce. Kongresowa 1967 rok cz.1.

W ten weekend w Trójce był dzień z The Rolling Stones. Można powiedzieć, że jak zbliża się pięćdziesięciolecie zespołu tak można by mówić o nich w radiu i jeszcze by było mało. A najciekawsze historie były Marka Karewicza osobistego fotografa zespołu na tym koncercie, który był przy nich najbliżej.

Mick Jagger dostał tam apartament marszałkowski z widokiem na dzisiejszy plac Piłsudskiego. Pokazałem mu przez okno Grób Nieznanego Żołnierza, a on mnie pyta, czy naprawdę nikt nie wie, jak on się nazywał. Ręce mi opadły.
Marek Karewicz
 trasa Stonesów 1967 marzec - kwiecień
   Stonesi mięli plan aby na koniec trasy wystąpić w Moskwie i przebić żelazną kurtynę jak pociskiem atomowym tyle że z reaktorem wypełnionym brzmieniem ich gitar.
Tylko nie wiadomo dlaczego partyjne kacyki w Moskwie rezygnują z koncertu. Nieważne,  tak nasza Warszawa wykorzystuje okazję i zaprasza zespół, a podobno... sprawcą tego zdarzenia były wnuczki I sekretarza partii Władysława Gomółki (i chwała dziewczyną za to, tak dzieciaki przyczyniają się do zasiania wirusa wolności w muzyce PRL).
   Trasa zespołu była praktycznie pod hasłem ‘celnicy szukają nam narkotyków zawsze i wszędzie’ i wylatując z lotniska Orly w Paryżu znowu zostali przetrzepani podobno po samą pastę do zębów i dzięki temu spóźnili się na samolot do naszej Warszawy. 
 lotnisko, akurat Szwecja - podobno kluczyk do kufra gdzieś szlag trafił
Stąd chłopaki lecą przez Wiedeń i dopiero kierunek nasza stolica, więc lądując w Polsce są podobno zupełnie zdezorientowani. Jak mówi Marek Karewicz oni zupełnie nie wiedzieli gdzie się znajdują, a  Warszawa to dopiero pierwszy raz pewnie słyszą i jeszcze kiedy zobaczyli Pałac Kultury dopiero byli przekonani, że są w Moskwie (możliwe Warszawę tłumaczyli sobie jako dzielnicę Moskwy, nie wiem).
   Polscy celnicy nie chcieli być gorsi od swoich kolegów z Francji i też przekopują ich równo... tyle, że pewnie pasty do zębów już nie uświadczyli. Tak to tłumaczył Bill Wyman (gitarzysta):
Po przylocie stwierdziliśmy, że lotnisko wygląda jak baraki wojskowe. Przyjęcie zgotowała nam stuosobowa garstka fanów. Odprawa celna odbyła się w zwykłym blaszaku – stoły, na których przeglądano bagaże, zrobione były z desek. (...)Przewieziono nas przez przygnębiająco szarą i niesłychanie ponurą Warszawę do najlepszego hotelu w mieście nazywał się Orbis-Europejski i był kolejnym zimnym, szarym budynkiem
   Na tą okazję agencja koncertowa Pagart co takimi historiami się zajmowała w tamtym czasie zakupuje eleganckiego busa marki Mercedes i chwała im za to, że nie przewozili ich Żukiem czy Starem.
 prawdopodobnie jest to zdjęcie z tego busa Mercedesa co zespół jechał z Okęcia, w rogu Keith, kapelusznik Brian a z tyłu jakiś nasz swojski tajniak np. Zdzichu
Jak dla Polaków w tamtym czasie hotel Europejski był szczytem luksusu, jakąś niedostępną namiastką zachodu, natomiast dla Brytyjczyków był to pewnie niższej kategorii motel. Tak go opisuje Bill Wyman:
Chodziliśmy wszyscy od jednego pokoju do drugiego, porównując, komu z nas trafił się «najlepszy». Nie było telewizorów, były za to odbiorniki radiowe. Po ich włączeniu przekonaliśmy się jednak, że z wyjątkiem kilku lokalnych stacji, wszystkie inne są zagłuszone. Wieczorem spotkaliśmy się w hotelowej restauracji na bardzo przeciętnej kolacji, która mimo wszystko kosztowała fortunę.
   Do koncertu był jeszcze dzień, albo inaczej... cała wolna noc i czas który trzeba jakoś zagospodarować. Więc Marek Karewicz, fotograf który niejako się nimi opiekował zaprosił ich do baru w podziemiach hotelu ‘Kamieniołomy’ bo prawda jest taka, że w latach sześćdziesiątych nie było specjalnie co pokazać w stolicy poza Pałacem Kultury, w końcu to jeszcze Warszawa nie miała jeszcze ‘starego miasta’ odbudowanego na nowo. To co wtedy można było w stolicy robić wieczorem? Pić.
Mick z Kaithem w hotelu Europejskim, najlepszy jest kontrast w ubiorze gwiazdorów a gości z tyłu, czegoś wcześniej u nas czegoś takiego nie było
   Tak do stolika podchodzi kelner (Pan Bronisław, człowiek jeszcze przedwojenny co pracował u Zamojskich i świetnie znał angielski) i czeka na zamówienie. I Mick robi problem... nie zamawia jak to w PRL-owskiej Polsce tradycja garmażeryjna wymaga śledzika i do niego coś aby mógł w czymś pływać, tylko zamawia tequilę. I mamy klops, bo skąd w świecie siermiężnego Gomółki wziąć taki wynalazek!   Ale tutaj Pan Bronisław pewnie przed wojną nie takich gości obsługiwał i nie odchodzi na tarczy, tylko mówi chłopakom, że przyniesie im coś specjalnego.
   Po chwili przynosi zmrożoną tacę, wypełnioną jeszcze bardziej zamrożoną wódką i kładzie na stół. Chłopaki są zachwyceni, nigdy jeszcze czegoś takiego a przynajmniej w takim stylu nie dostali. Tylko efekt jest tego taki, że młodzi Brytyjczycy wracają o czwartej nad ranem na kolanach do pokojów. I tak Pan Bronisław przyczynia się do tego, że koncert na drugi dzień mocno czują chłopaki na scenie po kościach (pewnie nigdy już się nie dowiedzą co to za lek, sok spod ogórków). Tak The Rolling Stones specjalnie Polski nie zapamiętują, ale Wyborową na pewno, co sami w późniejszych publikacjach wspominają, a to jeszcze nie konciec historii z wódką, ale to w drugiej części, już po koncercie.
c.d.n.

niedziela, 11 grudnia 2011

Płyta: Johnny Cash "The Real..." trzy płytowe wydanie za parę groszy

Dorzucę do bloga jeszcze jedną rzecz, to płyty i książki. Wszystko co mi uda się kupić czy to na aukcjach czy w sklepach, wiadome, tematycznie związanym zawsze z przykurzonym nurtem.


  Gdzieś tydzień temu wracałem w sobotę wieczorem od kumpla co pomagałem mu pomalować mieszkanie i po drodze postanowiłem wstąpić coś kupić siostrze na mikołaja. Książka dla młodej kupiona to jeszcze zarzucimy okiem na płyty do saturna. No i leży sobie Johnny Cash, bardzo ładne wydanie trzypłytowe, fajnie rozkładane, w takiej nowej formie okładki zero plastiku na obwolucie tylko kredowy papier.
To pytanie, czemu kupiłem Casha, skoro nigdy go nie słuchałem czy nawet nigdy nie planowałem? Ano... wydanie i cena. Na tych trzech płytach mieści się sześć albumów czyli w sumie 88 kawałków!!! Jakby mi się nie spodobało, dużo bym nie stracił znowu, wydanie kosztowało w końcu 20 zeta. Tak zastanawiałem się skąd taka niska cena w końcu to są trzy krążki tutaj, a to poprzez ten napis na okładce: "Columbia - albums mastered from original Columbia & Sun records recordings" czyli nagrania mają brzmienie takie jak pięćdziesiąt lat temu, zero czyszczenia ścieżek czy innych cyfrowych historii i myślę, że naprawdę nic to na jakości nie traci. Poza tym, takie dawne nagrania lepiej brzmią jak mają w sobie trochę chropowatości na nagraniu, ale to tylko moja opinia.
  

   I miło jestem zaskoczony, Cash to muzyka 'Country', ale tam naprawdę bliżej do bluesa czy rocka lat pięćdziesiątych niż jakiejś muzyki gorszego sortu czy mniej ambitnej. Może dlatego tego dnia tak dobrze się słuchało bo byłem trochę padnięty po całym dniu malowania i wtedy to te proste historie Country z łatwymi chwytami osadzone właśnie.... jak tu nazwać głos Casha, hah! Nie da się w słowach tego wypowiedzieć tym bardziej wyklepać na klawiaturze. Dość zabawne są tytuły piosenek takie szczere i proste, z 'sercem  na dłoni' (a to jeszcze dłonie muszą być jak bochny chleba i kapelusz kowbojski obowiązkowo) przykładowo:
- i'd rather die young - i saw a man - it was jesus - snow in his hair - drink to me - hank and joe and me - i got shoes - 
W tych prostych tytułach jest zawarty cały Cash, proste historie gdzieś na zachodzie czy południu ameryki. Poza tym... Johnny to świetny kompan do nauki angielskiego :) bo śpiewa wolno, wyraźnie i używa angielskiego jak w Kentucky, czyli teksty maksymalnie są proste jak również ich historie. Naprawdę warto odkryć Johnnego, jak wcześniej się go nie słuchało, dobra to muza jako przerwa pomiędzy czymś cięższym, czy świetna muza jak kończy się cały dzień pracy.

piątek, 9 grudnia 2011

"Siekiera" legenda polskiego punka a obrazy Bosha i Bruegela

  Punk, wedle swoich założeń był anarchią, walką z systemem, niczym nie ograniczoną wolnością,  itp. hasłami. Tylko jak się bliżej przyjrzeć tamtemu środowisku w Polsce, tak wszystko było tam 'znormalizowane' jakby wzorce były brane podskórnie właśnie z systemu do którego wszyscy plecami chcieli się odwracać a każdy był w nim jednak zatopiony po uszy. Punki ze swoimi irokezami, glanami, ramoneskami prezentowali się w nich jak w mundurach ‘złoci chłopcy’ z drugiej strony barierek na Jarocinach. Wypastowane glany, zadbane irokezy, bliżej temu do mundurowego sznytu, niż bezkompromisowego podejścia do wolnego życia. Inaczej… polskie punki w tamtych czasach prezentowały na dodatek ‘model patriarchalny’, więc gdzie ta pełna wolność. Cóż, wzorców innych specjalnie nie było skąd brać jak ze swoich domów. W środowisku nie istniały kobiety, nie było ich na scenie, może poza zespołem „Zbombardowana Laleczka” http://www.youtube.com/watch?v=c3_qcvnDx_I czy chórkami zespołu „Tilt” gdzie śpiewała Kayah. Nie znaczy, że ich nie było w środowisku, tylko pełniły rolę taką samą jak ich matki, tyle że nazwę by zmienić można z matki na ‘punki polki’.         

I tak pojawia się zespół Siekiera na Jarocinie 84’, jest jakością zupełnie odmienną w przekazie niż inne ówczesne załogi, bo z niczym w tekstach nie walczy, o nic w nich nie zabiega. Adamski (lider) podkreślał, że ma to być w przekazie brutalna anarchia nie nawołująca do niczego ani nie podążająca za jakimkolwiek nurtem. 'Brudne' brzmienie gitar plus ryczący głos Budzyńskiego dawały porażający efekt muzycznego buldożera. Na scenie byli dla wszystkich zaskoczeniem, sam Robert Gawliński (wtedy wokalista Madame) tak powiedział:
"...Widziałem jak punkowcy pod murem zdrapywali ze swoich pancernych kurtek napisy "Exploited" i białymi farbami do skóry pisali "Siekiera" i potem już wszyscy mieli Siekierę na plecach. Bo rzeczywiście w 1984 r. Siekiera zagrała tak dobrze, że nie słyszałem ani wcześniej, ani później tak dobrze grającego zespołu punkowego..."

   Tylko parę koncertów w niecały rok działalności plus jedno nagranie wideo, tak zespół wchodzi do historii pięć polskiego punk rocka od razu do panteonu. Ani wcześniej, ani też później nie było zespołu, który chociaż trochę by zbliżył się do klimatów które załoga z Puław tworzyła. Ich kawałki z tamtego okresu, w zasadzie nie są do słuchania dla dzisiejszego użytkownika ipoda, nie da się tego włączyć dla przyjemności tak po prostu. „Siekiera”  dziś jest zjawiskiem zupełnie oderwanym od rzeczywistości. 

   Siekiera zaskakiwała wszystkich, tyle że nikt tego zespołu tak naprawdę nie rozumiał, za bardzo nikt nie wiedział o co im chodzi. Wspólne dla wszystkich, którzy ich słuchali pod sceną, był odbiór energii jaką potrafili przekazać ze sceny tworząc w jednej chwili sabat punkowych czarownic robiących największe ‘pogo’ w historii Jarocina. Nie dali się zaszufladkować w żadną półkę, czy cokolwiek, co pozwalałoby łatwo ich klasyfikować i recenzować następnie. Nie było zespołu do którego można było ich porównać, to był szczególny problem dla recenzentów którym nakazane było napisanie paru zdań o zespole w jakiejś systemowej gazecie dla młodzieży. Tomasz Budzyński (wokal) powiedział:
'...Chodziło o maksymalną ekspresję. Nie interesowała nas ani polityka, ani jakieś protesty. Chcieliśmy, aby było najmocniej, jak najpotworniej, jak najbrutalniej. No i w sumie chyba udało się... Byłem wtedy o wiele młodszy... Tylko wściekać się i wariować. To mnie obchodziło. Nic innego mnie nie interesowało. Po prostu wydzierać się maksymalnie. I straszyć... Przychodzili do nas punkowcy i mówili: "My tu Dead Kennedys, walka... A wy to co? Wy nie protestujecie?...'

   Największe niezrozumienie i chęć ocenzurowania była za sceną (jak dziś by wypadało nazwać bekstejdżem) wśród innych punkowców występujących na scenie. Jak któryś mniej więcej mówił w jednym filmie dokumentalnym o Jarocinie '...ale co to niby jest, co to do cholery tekst "...Robol gwałci krokodyla, małpę gryzie pies..." do czego ma to się odnosić?...'. Rozwiązaniem zagadki miały być obrazy Bosha i Bruegela. Jak dla mnie to  jest dopiero majstersztyk, łączyć inspiracje tych dwóch tuzów malarstwa z punkowym brudem Siekiery. Tak mamy anarchię w czystej postaci, nie zabrudzoną żadną ideologią. Ciekawe czy gdzie indziej w świecie był przypadek łączenia sztuki najwyższych lotów z ostrym punk rockiem. Zgłupieć to dopiero musieli smutni panowie co z urzędu cenzurowali teksty, które miały się pojawiać na jarocińskiej scenie. Bo każdy inny gówniarz wypisuje im o walce z systemem, wojną i takimi podobnymi duperelami co bez problemu się wykreśla czerwonym długopisem, pieczątkę ‘urzędu cenzury’ przybija i do widzenia. A tutaj to, że ‘...małpę gryzie pies...’ żadnego sekretarza w partii w końcu nie obraża. A może jakieś drugie dno? Jednak nie, wszędzie ale nie w tym zespole.  

Teraz tak spojrzeć na Siekierę i taki Sex Pistols, to Londyńczycy przy załodze z Puław wyglądają jak chłopcy zebrani do boysbandu jak ‘Back Street Boys’ aby tylko na nich kasę ktoś mógł zrobić (w rzeczywistości było podobnie, w końcu pierwszy pomysł na założenie Sex Pistols miał właściciel sklepu z oryginalnymi ciuchami niejaki Malcolm McLaren).
Po niecałym roku działalności Siekiery odchodzi Budzyński, powstaje zespół Armia. Siekiera pozostaje na scenie wchodząc w nurt nowofalowy. Stara zostaje tylko nazwa zespołu, grupa zmienia zupełnie swoje oblicze, stąd w następnym roku na Jarocinie zostaje wygwizdana. Siekiera w historii polskiej muzyki była tylko zjawiskiem, jedną chwilą, ale dla rozwoju nurtu było jak wymyślenie cegły dla wieży Babel. Każdy następny zespół punkowy jaki powstawał na scenie był już po ‘kursie z Siekiery’. Jedynie kogo mogę tak teraz znaleźć do porównania to Robert Johnson. Tyle, że to bluesman z delty Missisipi, na początku wieku nagrał tylko jedną płytę. Do dzisiaj, każdy muzyk grający bluesa uzna go dziś za swojego guru, tak samo z Siekierą i każdym następnym pokoleniem punkowych załóg w Polsce.