Ben Bridges
gitarzysta Steviego Wondera mógł odlatywać z Okęcia do Ameryki zachwycony tak
wysoką techniką PRL przynajmniej w produkcji lodu do drinków. Kto wie, może do
dziś opowiada swoim przyjaciołom, że jak po najlepsze kostkarki to tylko do
Polski.
Wojciech Mann chciał zapaść się pod ziemię jak Stevie poprosił go aby odśpiewali największy przebój przed 40 tysięczną publicznością
A historia była
taka, organizacja tak dużego koncertu w takim czasie jak upadek PRL i czas
pierwszych wyborów., mogła być klapą i nikt nikomu by nic nie powiedział, że nie
udało się doprowadzić do skutku takiej imprezy. Ale nie, wszystko szło po
grudzie, ale jakoś do przodu. A tutaj nagle stanął detal w zasadzie nie do
przeskoczenia. Amerykanie zażyczyli sobie kostek
lodu do drinków, co pewnie sami byli tego nieświadomi, że to jest dla nas
będzie takim wyzwaniem.
I sami
popatrzcie... wszystko tutaj na scenie stoi, czeka na artystów, a tutaj za
koncert nam dziękują bo nie mięliśmy lodu do drinków. Kto pamięta PRL, wie
jedno, że to były ‘ciepłe’ czasy, nie było lodówek z napojami w sklepach przy
każdym wejściu, piwo jeśli udało się kupić w ogóle, to na pewno ciepłe nie z
lodówki itd. Dla Amerykanów temat nie istniał, pewnie nawet nie mięli
świadomości ile trudu to kosztowało aby myśleli, że z ‘lodem do drinków’ w tym
kraju jest nawet lepiej niż u nich.
Nikt się nie
zastanawia nad takimi rzeczami jak kształt lodu do drinków, bo lód w końcu to
tylko lód, zamrażarka, szklanka i jest, ma swój obły kształt ale zawsze jakby
taki sam. Natomiast jeśli lód do drinków zostanie stworzony nie w kostkarce,
czy w folii, ale wyjdzie spod młota, który wielkie bryły lodu rozdrabniał do
poziomu kształtu drinkowego, wtedy naprawdę hasło ‘Polak potrafii’ nabiera
właściwego sensu. Zwyczajnie cała stolica nie potrafiła dostarczyć odpowiedniej
ilości kostkarek aby obsłużyć ekipę Steviego. Stąd pomysłem było aby pierwsze zamrozić wielkie bryły wody a potem je
rozdrabniać do kształtu potrzebnego drinkom.
Jednemu nie mogli
się goście z cywilizacji colą płynącej nadziwić... jakie to musimy mieć sprzęty
gastronomiczne, że robią lód o takich kształtach, każdy w zupełnie innym i nie
powtarzalnym kształcie. Co to za inteligentne maszyny musiały być. Myślę, że
wyjechali w tej słodkiej niewiedzy, bez informacji o jakimś warszawiaku trzymającym
młot wielkości kafara, rozdrabniającego lód w kostki, gdzieś w chłodni czy może na
zapleczu warszawskiej masarni.
Stevie wspierający opozycję przed wyborami, śpiewa z Jackiem Kuroniem "I Just Call To Say I Love You". Szkoda, że to nigdzie nie jest nagrane
Jest koniec maja 1989, w polityce wiadome,
dzieje się wiele, odchodzi dawna epoka, ma nadchodzić nowa, zaraz pierwsze wolne wybory. Mniej każdy
przejmował się wtedy muzyką, tym bardziej mało się myślało albo marzyło o
koncertach takich amerykańskich sław w padającym PRL.
A skąd się wziął Stevie Wonder na nieistniejącym już dziś stadionie
10-lecia? Po prostu pewna zachodnia firma odzieżowa chciała wejść w rynek,
promować swoją markę i przedstawiciel tej firmy zgłosił się do Wojciecha Manna
z pytaniem jaką gwiazdę zachodnią mogliby sprowadzić do kraju. Pan Wojciech tak
dla żartu w sumie odpowiedział, że może Stevie Wonder? Wówczas obok Michaela
Jacksona największa gwiazda w MTV, pewnie myślał, że przedstawiciel odczepi się
i zapomni o takich abstrakcyjnych pomysłach. A tutaj piłka była krótka, gość
odpowiedział, że sprawdzi tylko w grafiku artysty czy ma wolne terminy na ten
czas. Można tylko pomyśleć jakie było zdziwienie wszystkich, gdy dostali
informację, że nie ma problemu, Stevie przylatuje.
http://www.youtube.com/watch?v=Ys8o0cM8L3E
Miał to być koncert pierwszy na taką skalę i z taką gwiazdą, która przyleci jeszcze do PRL a będzie odlatywać już w III RP. Tylko problemem było to, że nie było za bardzo ani sprzętu, ani gdzie zrobić taką imprezę w stolicy. Owszem był stadion X-lecia, który od lat był nie używany ani do meczów ani do koncertów, jako jedyne miejsce mógł pomieścić parędziesiąt tysięcy fanów. Można mówić wprost... to były już wtedy ruiny jego dawnej świetności, jak ruiny dawnej epoki PRL. Co ciekawe, koncert odbył się w ogóle bez zabezpieczenia sanitarnego, czyli dziś byśmy powiedzieli, że ani jeden człowiek z tych czterdziestu tysięcy fanów w trakcie imprezy nie miał możliwości przejść się tam gdzie król chadza piechotą.
http://www.youtube.com/watch?v=Ys8o0cM8L3E
Miał to być koncert pierwszy na taką skalę i z taką gwiazdą, która przyleci jeszcze do PRL a będzie odlatywać już w III RP. Tylko problemem było to, że nie było za bardzo ani sprzętu, ani gdzie zrobić taką imprezę w stolicy. Owszem był stadion X-lecia, który od lat był nie używany ani do meczów ani do koncertów, jako jedyne miejsce mógł pomieścić parędziesiąt tysięcy fanów. Można mówić wprost... to były już wtedy ruiny jego dawnej świetności, jak ruiny dawnej epoki PRL. Co ciekawe, koncert odbył się w ogóle bez zabezpieczenia sanitarnego, czyli dziś byśmy powiedzieli, że ani jeden człowiek z tych czterdziestu tysięcy fanów w trakcie imprezy nie miał możliwości przejść się tam gdzie król chadza piechotą.
Stevie w ośrodku dla niewidomych dzieci w Laskach, gażę za koncert przekazał dla ośrodka
Na jednej rzeczy co organizatorzy się mocno przeliczyli to była cena
biletu, czyli 7,5 tysiąca złotych, co jak na tamte czasy było to 1/3 średniej
pensji, co później odbiło się na rachunkach, bo ekonomicznie koncert był
podobno klapą (nie wiem, może to trochę podobnie jak dzisiejszy koncert Madonny
na Narodowym, co minister dopłacała). Koncert trwał trzy godziny, jak widać,
Stevie musiał dać z siebie dużo i więcej, bo dziś koncerty z takim czasem nie są częste,
artysta musiał szczególnie polubić się z publicznością. Imprezę prowadził duet
później znany wszystkim z telewizji czyli Wojciech Mann i Krzysztof Materna, co
potem Pan Wojciech komentował, że to był bardziej ‘cud nad Wisłą’ bo naprawdę
wszystko w nim mogło się nie udać, a ci którzy w nim uczestniczyli wyszli zadowoleni. Może inaczej myśleli ci mieszkańcy stolicy, którzy
nie byli fanami Steviego (tylko czy ktoś taki mógł się znaleźć) bo na
dzień koncertu połowa miasta była wyłączona dla ruchu.
Na takie koncerty za żelazną kurtynę gwiazdy przylatywały wtedy bardziej z ciekawości, niż aby na nich zarobić. Tak samo było i tutaj, gdzie Stevie dużą sumę przekazał dla
ośrodka dzieci niewidomych w Laskach. Nasi politycy z opozycji, postanowili skorzystać z okazji i zaprosili
artystę do sztabu wyborczego do kawiarni ‘Niespodzianka’ przy Placu Konstytucji
i po tym zdarzeniu dwóch polityków miało na pewno co wspominać. Jedną piosenkę
Stevie zaśpiewał z nimi, a byli to Jan Lityński i Jacek Kuroń. A co śpiewali? Chyba każdy może się domyślić legendarne:
Tak wyglądał oryginalny dedykowany bilet na koncert, nowość na tamte czasy
Po udanym koncercie artyści wracają do
hotelu i... powinni chyba iść spać, bo w całej stolicy działał tylko jeden klub
nocny ‘Czarny Kot’ więc specjalnie po tym mieście nie było gdzie się powłóczyć.
Klub znajdował się zresztą w hotelu, wiec rejs powrotny do pokoju wykluczał
wycieczki 'Warszawa nocą'. Cały zespół myślę powinien był być zadowolony z
koncertu, bo jeśli wszystkie sprzęty, organizacja i tym podobne detale, nie
musiały być pierwszej próby (w końcu uczyliśmy się współpracować z takimi
artystami dopiero) to na pewno publiczność się spisała. Muzycy musieli czuć
energię ze stadionu, skoro cała impreza trwała tak długo.
Więc ekipa musiała sobie siedzieć w tym
‘Czarnym Kocie’, na stole chłodził się nie jeden szampan pewnie, to ktoś wódki
polał inny zapodał toast ‘na zdarowie’, dziewczyny tańczyły na scenie i było
wesoło. Na końcu sali dogrywał zespół standardy muzyczne, zresztą nikt z
klientów klubu na nich nie zwracał specjalnej uwagi. W sumie do takiego klubu nikt
nie przychodził po to aby się skupiać na muzyce, która właśnie miała być taką w
tle. Tylko, że teraz przyszły chłopaki z Brooklinu i tym podobnych miejsc,
chłopaki co za dzień swojej pracy mogły brać tyle, co nasze muzykanty musiały
grać przez rok. W końcu, co tu mówić, przyszli światowej klasy profesjonaliści, co nie dziwne,
że na muzykę graną w klubie musięli uwagę zwrócić.
Po pewnym czasie jeden z nich podszedł do
grającego zespołu i spytał się czy nie mogliby zagrać chwilę z kolegami na ich
sprzęcie, musiało być to dla naszych coś. W końcu muzycy Stevie Wondera będą za
chwilę grać na twoim sprzęcie, pewnie dziś o tym wnukom opowiadają. O ustalonej
godzinie nasi zeszli ze sceny, amerykanie przejęli sprzęt i zaczęło się...
Nagle
NRD-owski sprzęt, który był najwyższej jakości w bloku wschodnim produktem Hi-Fi zaczął naprawdę ‘brzmieć’, w jednej chwili klub ‘Czarny Kot’ nabrał klimatu jak
jakiś jazzowy klub na Manhattanie. A powodem tej zmiany było to, że raz umiejętności amerykanów w
sztuce były o wiele większe od naszych, a druga i podstawowa rzecz, to
była zmiana ustawień sprzętu. Bo zanim zaczęli grać, pozmieniali ustawienia na
wzmacniaczach i stąd muzyka nie była już tylko taka w tle jak do tej pory, a klub w jednej chwili przeniósł
się jakby do Nowego Yorku. Naszym muzykom musiały ‘szczeny opaść’.
Gdy minął ustalony czas, Amerykanie
podziękowali, oddali instrumenty i nasi wrócili na scenę, a pierwsze co zrobili
to sprawdzili co to były za amerykańskie ustawienia na wzmacniaczach, że te
nasze rzęchy nabrały takich świeżych dźwięków. Nic z tego. Chłopcy z Brooklynu
nie podzielili się tajemnicami i do końca swoich istnień te wschodnio
niemieckie cuda techniki nigdy więcej nie nabrały takich dźwięków. W końcu my
tutaj uczymy się w szkołach muzycznych, tam bluesa pijesz z mlekiem matki jak twój ojciec pił i pradziadek też to robił gdzieś na plantacji bawełny. "Czarny kot" tylko przez chwilę nie był tylko z nazwy, a stał się czarnym bluesowo-jazzowym klubem.
Na koniec gratka dla fanów, wywiad Wojciecha Manna ze Steviem, z roku 1989: http://www.youtube.com/watch?v=gqHaSNhtkcs
Na koniec gratka dla fanów, wywiad Wojciecha Manna ze Steviem, z roku 1989: http://www.youtube.com/watch?v=gqHaSNhtkcs
Tak
Ben Bridges pewnie dziś by nie pamiętał, że był w ogóle w takim mieście
jak Warszawa, ale kto wie, może do dziś szuka kostkarki do lodów co by robiła
takie kostki jakie dostawał w Polsce na koncercie i pamięta to inne brzmienie na nrdowskich sprzętach, kto wie.
Ben Bridges - 46 lat z gitarą, dzisiaj mistrz i guru
Ale to jest nagrane!! To jest w archiwum tvp! Osobiście widziałem!
OdpowiedzUsuń