czwartek, 13 października 2011

Joy Division - zmienia punk-rocka na 'nową falę'

Joy Division tworzy miasto Manchester tak samo jak członkowie zespołu. Miasto postawione bardziej dla fabryk samych w sobie niż dla ludzi oraz chłodny industrialny klimat nieprzyjazny człowiekowi. To miejsce w którym dojrzewają chłopcy z Joy Division. Dodatkowo jest połowa lat siedemdziesiątych, w Wielkiej Brytanii jest kryzys, szczególnie odczuwany w ciężkim przemyśle. To wszystko odbija się na nieprzyjaznym i chłodnym stylu zespołu stworzonego przez młodych robotników. Klimat zimnego industrialnego miasta pokazuje także film o Curtisie ‘Control’ (fabularyzowana biografia):
   Zespół dziś powoli zapominany przez nowe pokolenia, a stanowiący kamień milowy dla rozwoju muzyki następnych lat osiemdziesiątych. Dzięki Joy Division powstaje w tych latach nurt 'nowej fali' i styl 'new romantic'. Siłą zespołu była postać wokalisty poety Iana Curtisa, który potrafił stworzyć wewnętrzny wyalienowany świat w swoich tekstach. Idealnie była do nich dobierana muzyka tworzona na początku przez specyficzny bas, a w późniejszym okresie klawisze jak w poniższej piosence. Przeplatając te dwie rzeczy jak tekst i brzmienie, dodając charakterystyczny lekko grobowy głos Curtisa tworzy się właśnie jedyny w sobie zespół odbijający się na stylu wielu grup następnej dekady. 
   Byli też zupełnym zaprzeczeniem do takiego bandu jak Sex Pistols jeśli chodzi o ekspresje na scenie i styl, zrezygnowali zupełnie z wyrażania emocji, tylko sam chłód co jak widać na tym teledysku czy z szokowania strojem. Dlatego mamy tutaj nadal punk w Joy Division ale musiał zostać już inaczej nazwany, tak powstaje nurt nowofalowy. Taki punk dla młodzieży  z dobrych domów czy z lepszych liceów. W końcu każdy nastolatek ma prawo do buntu, tylko zamiast wbijać się igłą w żyłę z brown-sugar pod mostem jak każdy szanujący się fun Sex Pistols, tak można zapalić papierosa i wypić piwo po szkole słuchając Joy Division z gramofonu cioci:
   Do nas ten klimat przychodzi za parę lat, budzi się Republika. Grzegorz Ciechowski po trochu jest takim Curtisem na scenie, zimno i chłód w przekazie jak również image ma w sobie coś z tamtego brytyjskiego wzorca (jak dla mnie lepszy od angielskiego oryginału, a może każdy kraj miał takiego swojego Curtisa). Poza tym ‘nowa fala’ miała naprawdę podatny grunt aby u nas osiąść. Anglicy mogli narzekać na te swoje kryzysy i bezrobocie, ale jednak bez problemu kupowali nowy krążek ulubionej kapeli, i bez problemu otwierali lodówkę a zawsze jakaś cola się znajdowała. U nas w porównaniu do nich to był widok naprawdę trochę księżycowy. Jedyne co mięliśmy, to widok kopalni, hut i pustych supersamów Społem.
   Do tworzenia dobrych kapel i dziś już legendarnych kawałków były to czasy jak najbardziej obfite w dziś legendarne utwory. To tylko pokazuje zależność jak KNŻ śpiewał „…artysta głodny jest o wiele bardziej płodny…” że taka relacja się sprawdza jak historia naszego rocka pokazuje. Takim najlepszym teledyskiem w Polsce ‘nowo falowym’ był „Lipstick On The Glass”  Maanamu nagrany pomiędzy starymi fabrykami w Łodzi, które idealnie pasowały do takiego post-industrialnego klimatu. Dodatkowo do produkcji tamtej płyty Maanamu był zatrudniony anglik i to dzięki niemu jest tu 100% nowofalowy klimat. To chyba pierwszy polski teledysk zrobiony tak profesjonalnie, który spokojnie już mogliśmy wysyłać do MTV:
   Wracając do głównego bohatera, Curtisa. Publiczność kochała go za tą jego zwyczajność, każdy w nim po trochu widział siebie, zwykłego chłopaka pijącego piwo w pubie po wyjściu z fabryki czy po wyjściu na miasto po szkole. Jego tajemnicze teksty tworzące jego równoległy świat, kreowały z niego gwiazdę nowego formatu. Dodatkowo z założenia nie dawał nikomu wywiadów co potęgowało wytwarzanie otoczki tajemniczości wokół niego, co przynosiło mu raczej więcej popularności niż spokojnego życia gdzieś obok, którego sobie życzył. Był zaprzeczeniem wielkich rock-herosów tamtych czasów jeśli chodzi o styl śpiewania jak również o styl życia, który niczym szczególnym się nie wyróżniał od zwykłego zjadacza angielskiego tosta na tamte czasy. Pewnie chciał gdzieś tam grać ze swoją kapelą po robocie a tutaj popularność spadła jak grom z jasnego nieba, jak widać za ciężko i nie na jego barki. Dodatkowo doszedł drugi związek, inna kobieta o której wiedziała i jego żona. O tym dziwnym układzie napisał powyższy przebój, którego już na żywo nie zdążyli usłyszeć ze sceny Amerykanie. Curtis powiesił się tuż przed trasą po Stanach, które miało być wejściem dla zespołu do grup klasowego już formatu.
   Tutaj kończy się historia zespołu a zaczyna legenda Joy Division, takie ikony którym nagła śmierć zagląda w oczy zawsze zostają wynoszone na piedestał, tak zostało też z Ianem. Śmierć Curtisa została na początku owiana tajemnicą, raz, że powiesił się po oglądnięciu jakiegoś filmu, dwa, że było to po przesłuchaniu nowej płyty Iggy Popa. Co za bzdury… tyle że pewnie świetnie się to czytało w jakiś gazetach typu Sun, a zgrabny czarny PR wytwórni pewnie dodatkowo nabił sprzedaży płyt Iggyemu.
   Na koniec jeszcze jedna mnie rzecz nurtuje, czy gdyby nie nagła śmierć, samobójstwo na klamce w łazience, to czy ktoś pamiętałby jeszcze o Joy division? Czy ktoś by jeszcze znał dziś już dziadka Curtisa żyjącego dziś pewnie ze skromnych tantiemów, gdyby to tak zwyczajnie zespół rozwiązał po parenastu latach? Myślę że nie, główny ciężar legendy jednak dźwiga tutaj ta nagła śmierć wokalisty a raczej mniej muzyka, który odszedł w swoim domu mając 24 lata.

Galeria - zespół i Manchester:
http://www.facebook.com/media/set/?set=a.233307323392496.57283.183782765011619&type=1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz